czwartek, 21 czerwca 2012

Mój ostatni tydzień na Cyprze. Piątek.


Piątek. Pobudka o 7 rano. Nie, drzemka 10 minut. 7:10. Budzik znowu zadzwoni. Włączę drzemkę po raz drugi, ale i tak wstanę po minucie walki z wiatrakami snu. Zrobię sobie śniadanie. Dwudniowy chleb z lodówki, bo nie mam czegoś takiego jak chlebak. Poza tym w tej temperaturze i wilgotności, chleb zamienia się w hodowlę penicyliny w ciągu piętnastu minut. Nie kupiłem tradycyjnej szynki z indyka, więc dwie pajdki carrefourowego chleba posmaruję dżemem porzeczkowym. Skąd inąd bardzo dobrym, bo słodkim. Anglicy robią słodkie dżemy. Do śniadania wypiję kawę. Będę mieć nadzieję, że mleko się jeszcze nie stwarożkowało. Tutejsze pasteryzowane mleko jest mocno nietrwałe. 7:45. Stwierdzę, że wypadałoby już w tym momencie wychodzić. Zamiast tego dopiję spokojnie kawę, oglądając końcówkę starego odcinka Grey’s Anatomy, który wczoraj ściągnąłem podłączając się na dziko do Internetu. 7:55. Wychodzę. Przejdę metr od ganku, otworzę furtkę, zrobię jeszcze krok i wsiądę do niezamkniętego samochodu Nissan o imieniu Bari (od liter rejestracji). Po pięciu minutach jazdy zaczną się wiadomości radia BFBS (British Forces Broadcasting Station). Wiadomością dnia będzie zapewne jakiś news z obozu reprezentacji Anglii na Euro 2012, o ile żaden z żołnierzy Brytyjskich wczoraj nie zginął w Iraku czy w Afganistanie. Wspomną pewnie też coś o królowej. Jadąc samochodem będę się nerwowo rozglądał we wszystkie strony, uważając żeby nie natknąć się na radiowóz policji, czy kontrolę drogową. Bari nie ma ważnego przeglądu technicznego i opłaconego podatku drogowego. Nie ma, bo mocno by mi się to nie opłacało. Jeżdżę więc na gapę. Jak wielu z Was, więc proszę mnie nie osądzać. Ubezpieczenie jest ważne mimo to. Do pracy, czyli do Laboratorium dojadę koło 8:05, wejdę przez główne drzwi, zajrzę do pokoju biurowego, w której siedzą Effi, Maria, Gianni i Sourmelis (pan Sourmelis – właściciel Laboratorium i jego wytrawny manager) i rzucę tradycyjne „kalimera”. Następnie przejdę do pomieszczeń laboratoryjnych, czyli najprawdopodobniej do pokojów z wannami dla sześcianów betonu, w którym przywitam się z Nicolasem, który pracuje od 7:00, więc już zapewne zdąży wyjąć część z kostek przeznaczonych do kruszenia w dniu dzisiejszym. Pomiędzy godziną 8:00 a 16:00 będę miał szansę, co następuje: czytać gazetę, zjeść kanapkę, pojechać po kostki betonu wykonane w dniu wczorajszym i przywieźć je z powrotem do laboratorium, pojechać w parę innych miejsc by wykonać kolejne sześcianiki albo pobrać próbki ziemi, sprawdzając czy jest ubita w stopniu odpowiadającym standardom ubicia ziemi (bądź innego kruszywa). Stracę też około 5 litrów wody, pocąc się obficie w 35 stopniowym upale (lato jest dość łaskawe w tym roku). Po szesnastej wykonam rajd powrotny do domu, powtarzając, dużo bardziej wnikliwie, procedurę rozglądania się za policją. Około 16:10 wezmę letni prysznic. Temperatura wody będzie zależała od tego jak bardzo nagrzały się rury PCV. Jeśli będę miał szczęście, będzie to całkiem ciepły prysznic. Następnie zabiorę się do przygotowania obiadu. Wybór szeroki. Pesto lub spaghetti ze słoika. Postawię na pesto. Zielone, bo czerwonego dosłownie nie trawię. Do obiadu czytać będę piąty tom „Pieśni lodu i ognia” tudzież „Gry o Tron” (w zależności czy ktoś czytał, czy tylko oglądał) w formacie PDF na laptopie. O 17:30 spróbuję oddać się drzemce. Jednak drzemka przerodzi się w leżakowanie w saunie, wypełnione nasłuchiwaniem albo kłócących się sąsiadów z naprzeciwka (matka Angielka mieszkająca na Cyprze, wrzeszcząca na swe potomstwo w obu językach) albo, jeśli będę miał szczęście, jednej z sąsiadek Cypryjek śpiewających w kółko „hapiberzdejtuju” do swojej, lub cudzej, 3-letniej córeczki. A raczej 333tys.-letniej córeczki, biorąc pod uwagę ilość „birzdejów”, które ta dziewczynka już miała wg śpiewanych jej piosenek. Parę minut po 19, zacznę się zbierać do wyjścia na trening, który tego dnia, wyjątkowo, mieć miejsce będzie miał nie w sali tanecznej wynajmowanej od szkółki Dance Factory przy cmentarzu, a w teatrze Onisillos, w dzielnicy turystycznej, przy plaży. Jedziemy tam z okazji przedostatniego treningu na Cyprze i ostatniego w piątek na Cyprze. Na miejscu spotkam Sashę, jej męża Dmitra, Alexieya i Mikolasa, mówiąc im na przywitanie dobre, starogreckie „priwiet”. Dwoje Rosjan i dwóch Ukraińców. Przyznam, że proces asymilacji z ludnością miejscową, nie poszedł po mojej myśli. Albo poszedł po mojej myśli. Zależy to od punktu widzenia, a ja chyba dostanę zeza. Pod koniec treningu, gdy będzie już zapadał zmierzch, usiądziemy, pogramy na instrumentach, może ktoś pójdzie się wykąpać w morzu. Następnie rozjedziemy się do swoich domostw i tak, w skrócie, skończy się piątek 22 czerwca 2012r. Jutro sobota.

sobota, 16 czerwca 2012

Rocznica bez pochodni


Dziś mija rok od mojego przyjazdu na Cypr. Dokładnie 16 czerwca, około godziny 2:40 nad ranem, samolot linii Czech Airlines przyziemił na lotnisku w Larnace. Wiele się w ciągu tego roku zmieniło. Na przykład, wspomniane linie Czech Airlines, z powodów finansowych, zamknęły swoje połączenie z Cyprem. Dlatego też opuszczę wyspę Afrodyty już poprzez lotnisko w Pafos, gdzie również w ciągu ostatniego roku, trasę otworzył Ryanair. I to bezpośrednio do Polski. Choć do Krakowa. Ileż zmian...
Wracam na Ojczyzny łono. Wracam do nowej/starej Agencji PR (nowa nazwa, nowa siedziba, „starzy” znajomi i nowe twarze), gdzie ochoczo podejmę się pracy ze starym/nowym Klientem (najostrzejszym i on the horse). Wracam również do starej/nowej grupy Capoeiry, gdzie prócz starej gwardii, zapewne pojawiło się trochę świeżego narybku do… udzielania praktycznych porad w zakresie trzymania gardy i utrzymywania równowagi w każdej, nawet ekstremalnej sytuacji. Bo jak nie to bum.
Także Ojczyzna będzie stara a jakaś nowa zarazem. Na pewno nowe będą stadiony (choć już używane), nowe też będą remonty i zamknięte ulice, powodujące stare dobre korki. Nowe również będzie moje spojrzenie na Warszawę o świcie i zachodzie słońca. Tym razem docenię jej brzydkie piękno i zaściankową metropolitalność. Docenię, bo wiem że ta brzydota i ta zaściankowość są moje, moje własne. Tu jest miejsce do życia. I Warszawa żyje pełnią życia. Nawet jeśli w poniedziałek nie da się rano wstać do pracy bo pada i wieje.
A dziś wygramy z Czechami, bo my nie musimy zamykać naszych połączeń na Cypr. Z Rosją daliśmy radę przed i w trakcie meczu. A z Grecją? No cóż, może oliweczkę?

poniedziałek, 14 maja 2012

Czar par


Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. I tak oto w miesiącu sierpniu roku 2011, nawiedziły mnie siostry de domo Koś. W maju roku bieżącego zaś, pojawiły się już Panie Ewelina de domo Kluz i Ania de domo Samel. Miesiąc ten szczególnie obrodzi w nieszczęścia, bowiem już za parę dni za dni parę, kolejna para, tym  razem męska, przybędzie k’ mnie w odstępie jednodniowym. 
Para numer jeden, miała to szczęście, że pogoda dopisała, jak to w sierpniu na Cyprze – w 300% normy. Szczęścia, wydawać by się mogło, było aż nadto, m.in. podczas zwiedzania starożytnych ruin Kato Pafos. Zachwytów nad mozaikami nie było. Był pot, kurz i kasety wideo. I parę zdjęć z i za kolumnami. Dużo większym braniem cieszyło się zwiedzanie półwyspu Akamas i brodzenie w „Łaźni Afrodyty”. Zapewne dlatego, że właśnie zbierało się na zachód słońca z jednej strony, a z drugiej ponieważ w „łaźni” uświadczyć można było bieżącej i chłodnej zarazem wody. Szczęśliwa i upojona słońcem para numer jeden, miała jednakże także pecha pod postacią mojej ówczesnej totalnej ignorancji topograficzno-cyproznawczej, czyli znajomości tego gdzie warto zwiedzaczy zabrać w celu zwiedzania. Dlatego Akamas odbyło się niejako przypadkiem zamiast zaliczenia Petra tou Romiou, w potocznym języku zwanej „skałą Afrodyty”, na którą to wówczas nie udało mi się jeszcze trafić. Nadrobiłem owe braki i dlategóż para numer dwa miała już ten przywilej by zobaczyć miejsce, w którym wedle wszelkich racjonalnych przesłanek, z nasienia Uranosa rzuconego w morze wyłoniła się Afrodajti z butelką wina, pod tą samą nazwą, w ręku. A odbyć się to miało całkiem niedaleko od mojego stałego miejsca pobytu, jakieś pół drogi bliżej niż feralne (ale jakże malownicze!) okolice Akamas. Ania i Ewelina, oprócz poszukiwania złotych piasków (które chyba jednak najłatwiej znaleźć nad Bałtykiem, by the way), znalazły także czas by obejrzeć wraz ze mną kolejne ruiny. Równie pół drogi bliżej od tych w Kato Pafos i chyba trochę bardziej malownicze. Kourion, bo o nim mowa, to starożytna osada mieszcząca się letko na zachód od Limassol, gromadząca, oprócz pokaźnej kolekcji ruin i mozaik, także niemal oryginalnie zachowany odeon, czyli amfiteatr z widokiem na zatokę Episkopi. Naprawdę robi wrażenie i nieźle rozleniwia w niezbyt upalny a jednak słoneczny dzień. Jako, że nigdy nic nie może być doskonałe, para numer dwa także nie miała tylko li z górki. Napotkała więc ona na swojej drodze takie przeszkody w rozkoszowaniu się pięknem Cypru, jak: 
1. Deszcz i chmury przez pierwsze dwa i pół dnia.
2. Brak żółtego piasku na plaży miejskiej i wogle jakieś takie ble.
3. Zdecydowanie zbyt wysoka liczba decybeli napotkanych w okolicznych klubach i bawialniach (aczkolwiek opinia takowa jest w zdecydowanej mniejszości).
4. Zdobycie mistrzostwa Cypru przez klub AEL, z siedzibą w Limassol. Fakt ten, uniemożliwił zmysłowe postrzeganie wschodu słońca, poprzez zasłonę dymną sporządzoną z użyciem podpalonych w szale radości śmietników.
5. Generalna oziębłość emocjonalna Gospodarza, czyli Autora.
6. Itp., itd., etc, etc.

Jak powiedziałem wcześniej, za parę dni przybędzie para kolejna. Panowie, jak z natury męskiej to wynika, są mniej wybredni. Mam nadzieję, że piwa w sklepach nie zabraknie…

Dramatyczny widok z Kourion

Dramatyczny widok w Kourion (plus Ewelina)

Skała Afrodyty... ta na drugim planie. Trochę wyżej, taaaak, teraz w lewo. O tu, tutaj, tak.

Kibice AEL świętujący miszczostwo Cypru (fot. Dmitry Filatov)

piątek, 13 kwietnia 2012

Pięć


Mój kraj pobytu tymczasowego, uraczył mnie pięciodniowymi wakacjami z okazji Ortodoksyjnej Wielkiej Nocy. W kalendarzu cały tydzień jest Wielki. Od Wielkiego Poniedziałku, poprzez połowicznie wolny od pracy Wielki Czwartek i całkowicie wolny od pracy Wielki Piątek, aż po niezabardzo wielki poniedziałek po Wielkiej Niedzieli i wtorek. Też z małej litery, ale tak samo wolny, więc Wielki.

Tydzień ów, ma miejsce tydzień po Wielkim Tygodniu świata nie-ortodoksyjnego. Co ciekawe, nawet tak samo prawi w sławieniu Jezusa z Nazaretu Rosjanie, są tym razem zegarkowo zgodni z Kościołem Katolickim i pochodnymi. Tym razem to tylko Orthodoxi, uważają, że Jezus umarł wczoraj jakieś 1979 lat temu (plus-minus 4 lata). Rosjanie w tym przypadku trzymają się naszego kalendarza, choć wiemy z historii że czasem były z tym problemy i w związku z tym zamiast jednej rewolucji październikowej, mieliśmy jeszcze jedną i tą samą, tylko że w listopadzie. Idąc tym logicznym tropem, Jezus umarł dwa razy – tydzień temu i wczoraj. Niepozazdrościć.
Aby tradycji stało się zadość, oprócz zamkniętych miejsc pracy, cała ludność Cypru Właściwego, intensywnie przeżywa Misterium. I do dosłownie. Mówi się, że Polska jest krajem religijnym, a pod pewnymi szerokościami geograficznymi wręcz dewockim (szczególnie w okolicach Torunia i Łagiewnik). Ponad 90% społeczeństwa jest biernie ochrzczone, a jakiśtaminny procent aktywnie uczestniczy w życiu religijnym. Procent ten zapewnie rośnie na okazję pochlapania święconki (a co, mam napisać „poświęcenia święconki”? Toż to masło maślane i to w dodatku dwuznaczne – poświęcić się można też dla kogoś/czegoś, chyba że to właśnie takie jest prawdziwe znaczenie tego słowa w kontekście święconki?) albo innego Św. Mikołaja lub Walentego (co jak co, ale to święci katolicko-chrześcijańscy), łamania opłatka i ślubów z pompą przed ołtarzem (bo cywilny to już taki fantasy przeca nie będzie. Pozdrawiam Dianę i Carlosa!). (Lubię zdania z dużą ilością nawiasów. W ten sposób sprawdzam czy jesteście czujni i czytacie ze zrozumieniem. Po trzy razy) (W kwietniu będę przepytywał ze znajomości tekstu). Tak więc mówi się, że Polska jest krajem religijnym. Mówi się pewnie w jakimś stopniu to samo o Hiszpanii, Włoszech czy Irlandii gdzie tradycje religijne były i są głęboko zakorzenione. Ale jeszcze nigdy się nie spotkałem z faktem, iż niemal 100% społeczeństwa się pości! I to niezależnie od grupy wiekowej. Post wyklucza wszelkie produkty pochodzenia zwierzęcego, w tym mleko i produkty oparte na mleku. Pozostaje typowo wegańska dieta. Nie mówię, że to nienormalne, ale widząc przez pierwsze 8 miesięcy pobytu, ile mięsa jest w stanie przyjąć jeden statystyczny Cypryjczyk w ciągu tygodnia, to owa dieta jawi mnie się jako wyjątkowo ciężkie umartwianie się w celu zbliżenia się do, mówiąc po szwedzku, Absolutu. Bądź, bardziej po grecku, Alfy i Omegi. Post w wymiarze full, jak wiemy z nieobowiązkowych lekcji religii, na które żeśmy wszyscy chodzili, trwa 40 dni. Tej opcji trzyma się procent spory acz niepełny. Jednak już prawie każdy zachowuje wstrzemięźliwość mięsożerną we wspomnianym Wielce Spóźnionym o Tydzień Tygodniu. W dniach ostatnich, wszelka aktywność kulturalna i spotykanie się w celach hałaśliwych, jest równie niemile widziana co, nie przymierzając, zawody w puszczaniu gazów. Choć to nie o to chodzi co pomyślą inni, ani o to co pomyśli Pan Absolut, tylko o to czy jesteś w zgodzie z samym sobą (cytat, niemalże dosłowny za Theodoros, które to imię w wolnym tłumaczeniu, znaczy „darowany bogu”). Redukowanie dysonansu w dobrej wierze.

Do całej tej teologicznej otoczki, dochodzi jeszcze wystrój zewnętrzny, który tu akurat jest dość typowy w stopniu ogólnochrześcijańskim. Napis „Kalo Pascha” wesoło dyndając, rozświetla główne ciągi drogowe mieniącymi się barwami tęczy neonami, wielkie króliki (lub zające) strzegą dumnie płynności ruchu na najważniejszych rondach i skrzyżowaniach. Oczywiście towarzyszą im jajka w kształcie wielkich jajek o wyglądzie zewnętrznym olbrzymich pisanek. Tradycji musi przecież stać się zadość.

Dowiedziałem się również, że katolicy (którym jestem bo jestem Polakiem, a to jedno i to samo przecież) na Cyprze celebrują Wielkanoc wraz ze swymi ortodoksyjnymi braćmi w wierze. Zatem z okazji Świąt, zabieram się do malowania. Pokoju.

Czego i wam życzę na święta wszelakie. Pokoju. Tego wewnątrz i tego na zewnątrz. Amen.


P.S.
A gdyby jakiś religioznawca/etnograf/antropolog kultury chciał dowiedzieć się więcej na temat Cypryjskich zwyczajów w okresie Wielkiejnocy, zapraszam pod poniższy LINK

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Crisis


Widmo mrocznego kryzysu pustoszy Europę. Całą? No, prawie całą. Jedynie mała wioska dzielnych Lechów, stawia opór najeźdźcy za pomocą magicznego napoju zwanego „zieloną wyspą”. I nie chodzi tu o żaden trunek rodem z Irlandii.
Tak. Może nie mamy najlepszej drużyny piłkarskiej w Europie. Może i nasze drogi są dziurawe, a raczej dziury drogawe. Może i pociągi są śmiesznie powolne oraz czasem nawet jeżdżą pod prąd a samoloty z prezydentami nisko latają. Za to możemy być dumni z naszej gospodarki narodowej, która z wytrwałością Żubra w puszczy za rogiem pnie się w górę. Może nie tak szybko jak Chiny czy Brazylia, ale za to solidarnie, prawie i sprawiedliwie. Stanowimy najstabilniejszą platformę na wzburzonym morzu agencji ratingowych, które obiecują nam podwyżkę zamiast grozić tłustym bankowym paluchem. „Polska”, to brzmi dumnie.
„Cypr”, to brzmi jak przestroga. Obligacje Grecji są na tak zwanym poziomie śmieciowym. Jeśli je wykupisz i jakimś cudem uda ci się je po roku sprzedać, zarobisz na czysto 30%. Dla porównania, na obligacjach polskich zarobisz 6% a na niemieckich jedyne 2% (ale za to masz 100% szansy, że ktoś od ciebie te obligacje odkupi). Cyprowi znacznie bliżej do poziomu Grecji niż Polski czy Niemiec. Mimo, że jeszcze kilka lat temu państwo to uważane było za całkiem atrakcyjne poletko do lokowania swoich inwestycji. Dzięki braciom zza morza Egejskiego, Cypr stracił tę wiarygodność. Prezydent Republiki Cypru Christos Christofias, jedyna otwarcie wyznająca idee komunistyczne głowa państwa w Unii Europejskiej, roztrwonił zgromadzone wcześniej nadwyżki na politykę społeczną i chore inwestycje infrastrukturalne. Tym samym przyczynił się do powstania i wzrostu deficytu budżetowego, który w tym roku łatany będzie m.in. pożyczką od Matiuszki Rossijii w wysokości 3,5 mld euro. W związku z groźbą dalszego obniżania ratingów, władze Cypru postanowiły obniżyć pensje w „budżetówce” i podnieść podatek VAT do 17% („raj podatkowy” isn’t it?), co zgodnie z moją najlepszą wiedzą ekonomiczną, doprowadzi zapewne do spadku poziomu konsumpcji, co doprowadzi zapewne do wzrostu cen, co doprowadzi zapewne do wzrostu inflacji, co doprowadzi zapewne do zubożenia społeczeństwa, co doprowadzi zapewne do dalszego spadku konsumpcji… itd. Cypr ma tę przewagę, że jego małą gospodarkę stosunkowo łatwo jest kontrolować, ale i tę wadę, że jego mała gospodarka dużo szybciej odczuwa wszelkie negatywne zmiany. Coraz więcej Cypryjczyków chce podejmować prace wcześniej zarezerwowane jedynie dla kast imigrantów. Coraz częściej nawet Cypryjczyk takiej pracy nie znajdzie, bo jej już nie ma. Coraz więcej imigrantów wyjeżdża bo oni są na ogół w drugiej kolejności do wakatów, których już nie ma.
Źle się dzieje w państwie Duńskim, jak mawiał mój dziadek. Ale gorzej jest w państwie Cypryjskim. Choć na horyzoncie zdarzeń czai się jutrzenka lepszego jutra. Wokół wybrzeży Cypryjskich prowadzone są prace nad zainicjowaniem wydobywycia ropy i gazu z podobno bardzo zasobnych złóż. Mówi się, że za pięć lat Cypr może się stać drugim Dubajem.
Dalekowidz może więc widzieć w tej sytuacji promyk nadziei. Krótkowidz może jedynie zacytować napis z północnopraskiego muru: „Lepsze jutro było wczoraj”

piątek, 30 marca 2012

Cypryjczyk, istota społeczna

Kontynuując naszą wyprawę poprzez pseudosocjologiczno-cypryjskie wątki kulturowe, warto zwrócić uwagę na charakterystyczną dla Cypryjczyków właściwość. Albowiem, wzorem innych nacji europejskiego Południa, przeciętny mieszkaniec Cypru jest niemalże uzależniony od tworzenia i podtrzymywania więzi społecznych. Szczególnie zaś upodobał sobie właśnie owo podtrzymywanie i to sama ta czynność jest dla niego bardziej znacząca niż więź w swej istocie. Nie ma znaczenia wiek, płeć czy status społeczny - każden jeden z synów i cór Afrodyty, średnio pół tuzina razy w tygodniu, wieczór spędza poza domem, w otoczeniu bliższych i dalszych znajomych i przyjaciół.
Z pobieżnie wykonanych obserwacji uczestniczących wynika, że chyba najmniejszym stopniem socjalizacji w obrębie własnej grupy rówieśniczej, wyróżniają się dzieci wszelkiej maści. Owszem, mali Cypryjczycy chodzą do szkoły, spotykają więc inne dzieciaki. Jednak po czasie nauki, która kończy się zawsze punkt 13:00, pociechy odbierane są przez parkujących gdzie popadnie rodziców, jedyną opcją na wyjście na miasto jest uczestnictwo, w którejś z nielicznych dostępnym pacholęciom aktywności ruchowo-sportowych. Tak więc, resztę dnia dzieci owe spędzają w domu rodzinnym. Bo dom ów właśnie to siedziba główna, centrum dowodzenia, życia i pożycia. Dom do struktura kilkupoziomowa i tak samo pełni funkcję schronienia dla rodzin wielopoziomowych. Rodzime pojęcie „domku jednorodzinnego”, pada daleko od jabłoni. W domu takim bowiem, znajduje się na ogół kilka mieszkań, zapewniających zarazem dyskrecję jak i potrzebna tej nacji stałą bliskość innego człowieka. Niekoniecznie członka rodziny. Całkiem komfortowo w takim „bloku”, całkiem komfortowo pomieścić się mogą trzy lub nawet cztery generacje. Co więcej, takie wymieszanie generacyjne nie prowadzi do, nieuchronnych wydawałoby się, konfliktów pokoleniowych. Starszych traktuje się z szacunkiem ale i z pewną dozą swawoli, pozwalającą na rozładowywanie emocji w sposób żartobliwy. A nawet zbyt żartobliwy. Taki jeden dom rzadko też pozostaje osamotniony i tworzy nieformalne wioski z sąsiadującymi domami, które często należą do członków dalszej rodziny domu głównego. A nawet jeśli owe domy nie są powiązane więzami krwi, to na pewno wzajemnej przyjaźni i zaufania. W moim najbezpośredniejszym sąsiedztwie, znajdują się trzy takie domy, których mieszkańcy wzajemnie odwiedzają się na zasadzie „czuj się jak u siebie w domu”. Dodatkowo, funkcję wspólnej zagrody, spełnia ulica, przy której te domy się znajdują. Dzieci grają tu w piłkę, obijając mury i samochody, a starsi przechodzą od jednego „płota” do drugiego, by powymieniać spostrzeżenia na temat pogody.
Zbliża się  wieczór. Jeśli jesteś młodym Cypryjczykiem, zapewne masz już na swoim iPhone co najmniej kilka zaproszeń na wyjście na kawę, połączonej z sesją jednej z dwóch najpopularniejszych gier karcianych (nazwa jednej z nich to „birimba” - jakoś tak swojsko brzmi), lub backgammona, tutaj znanego jako „trik trak”, czy jakoś tak. Po wybraniu interesującego cię zaproszenia, o ile sam nie wyszedłeś z taką inicjatywą, umawiasz się na jakąś okrągłą godzinę. Cypryjczycy nie lubią spotykać się zbyt wcześnie. Dajmy więc na to, że godziną spotkania będzie 23. Przy sprzyjających wiatrach, spóźnisz się z pół godziny do 45 minut, czego nikt ci nie wypomni, bo wszyscy postąpili mniej więcej tak samo. No chyba że jesteś lubiącym punktualność Europejczykiem z Północy. Z czystej kurtuazji usprawiedliwisz swoje spóźnienie faktem braku miejsca do zaparkowania w obrębie 200 metrów od Cafe Cośtam. Przejście tej odległości na piechotę było nie lada wyczynem, więc czujesz się dumny z siebie a twoi znajomi połączą się z tobą w bólu ze znaczną dozą empatii i zrozumienia w głosie. Następnie przywitasz się ze wszystkimi zebranymi pytając „ti kamnis?”, co oznacza „jak się masz/czujesz?”, i usłyszeniu od każdego „kala, esis?”, co z kolei informuje cię, że „dobrze” i zapytuje o to samo. Po wypełnieniu obowiązkowych formalności, przejdziesz do zamówienia interesującego cię napoju, którym w okresie letnim będzie frappe, a podczas tzw. „zimy”, koniecznie cappuccino, lub podobnie fikuśna kawa z mlekiem. Po około dwóch godzinach, stwierdzisz że jesteś głodny co zaprowadzi ciebie i twoich przyjaciół „na girosa”, czyli mięso kurczaka/baraniny/wieprzowiny z warzywami w sosie tzatziki, lub jogurtem greckim. Jeśli dasz się namówić na „giros elleniki” dodatkowo do środka dorzucą ci jeszcze trochę frytek. Francuskich.
Po zakończonej konsumpcji pożegnasz się wylewnie i około 2 am pojedziesz do domu.
Na marginesie dodam, że takiemu podtrzymywaniu więzi, dodatkowo sprzyja, a w zasadzie do takiego podtrzymywania więzi wręcz zmusza, nie co innego jak geografia. Jakichś swoich znajomych tudzież spowinowaconych, przeciętny Cypryjczyk ma na całym Cyprze. Nie sposób jest więc przed nimi uciec, albo udawać że cię nie ma. Liczba ludności na Cyprze (bez tzw. „Północnego Cypru”, porównywana jest z liczbą mieszkańców Krakowa (ok. 750 000). Dlatego na (prawie) całym Cyprze, Cypryjczyk czuje się jak u siebie w swojej jednej wielkiej lokalnej wiosce.

środa, 14 marca 2012

Minority report


W kraju Polska trudno jest nauczyć się tolerancji wobec przedstawicieli innych kultur. Nie twierdzę tak bynajmniej dlatego, że jesteśmy w jakiś sposób zaściankowi, ciemnogrodzcy, szowinistyczni i z lekkim nastawieniem do nacjonalizmu. O nie. Taki sposób bycia wybrało sobie jedynie ok. 22% społeczeństwa (wg ostatniego sondażu TNS OBOP na zlecenie Faktów TVN). Cała reszta chciałaby się nauczyć, ale nie może, lub jak mawiał klasyk – „chcem ale nie mogiem”. Bo i jak się tu uczyć tolerancji wobec mniejszości skoro te mniejszości  tak złośliwie się przed chcącymi chowają? Jak już jakiś gej dokona seppuku społecznego… eee… coming out’u, to na ogół jedynie w żartach albo już po pięćdziesiątce, kiedy i tak jest mu już wszystko jedno. Ciemnoskórzy, typu Ola Szwed, choć przeszli w życiu wiele (wg „Gali”, „Vivy”, „Życia na Gorąco”, „Mojego psa” i „Czerech kątów”), to jak na złość zostają jurorami każdego z programów taneczno-rozrywkowych i żyje się im za dobrze, żeby ich spokojnie tolerować. A taka mniejszość wietnamska dajmy na to. Zarabia na nas Polakach dzikie kokosy, sprzedając nam spring rolls’y o wdzięcznej nazwie „sajgonki”. To tak jakby Irakijczyk sprzedawał nam kebaba przemianowanego na „bagdadek”.
Tak w ogóle, czy wiecie drogie dzieci, że Wietnamczycy w Polsce mają nawet swoje struktury rządzące? Biorą obchodzone hucznie wesela przy Placu Zbawiciela, mają swoje turnieje piłki nożnej. Generalnie państwo w państwie. Czy tak właśnie wygląda życie przedstawicieli mniejszości etnicznej/narodowej/kulturowej na obcej ziemi? Czy ta ziemia kiedykolwiek przestanie być obca?
Spójrzmy na to oczami mniejszości.
Przykład numer 1. Przedstawiciel mniejszości Polaków na Cyprze. Augustyn.
Augustyn przyjechał na Cypr około 9 miesięcy temu. Zaczął dość skutecznie asymilować się z tubylcami a jednocześnie spotykał przedstawicieli innych kultur z całego świata. Jednakże, po dziewięciu miesiącach, jego głównymi kompanami do wojaczki i do szklanki są bracia Słowianie, głównie z kręgu Słowian Wschodnich. Bez wątpienia to właśnie bliskość kulturowa popchnęła go w ich ramiona, ponieważ różnice na polu porozumienia Polsko-Cypryjskiego, pozostawały za sobą za dużo min. Ale nigdy nie mów nigdy.
Przykład numer 2. Przedstawiciele mniejszości Rosjan na Cyprze. Rosjanie (liczba mnoga gdyż będę nieobiektywnie generalizował. A do kata z metodologią!). Rosjanie przybyli na Cypr lata temu, gdy okazało się, że można tu dostać bardzo czyste pieniądze. Wystarczy je tylko trochę uprać. Następnie, korzystając z koniunktury i geografii, Rosjanie zaczęli robić fortuny nie tylko na rzeczach nielegalnych, ale także w całkiem prawy i sprawiedliwy sposób. To przecież nie ich wina, że Cypr BYŁ rajem podatkowym. I tak zaczęło być ich coraz więcej i więcej. Po latach jednakże nie widać tu bliższej asymilacji z ludem pierwotnym Greckim. Są sklepy greckie i sklepy z delikatesami rosyjskimi. Są nawet rosyjskie banki. Nowobogacki Rosjanin stał się dobrym klientem i teraz jest jednym z głównych targetów sprzedaży ekskluzywnych mieszkań w nowobudowanej Marinie Limassol. Tym samym, Rosjanie wyparli inny naród obecny tu o wiele dłużej, a mianowicie…
Numer 3. Anglicy.
Ci to mają fajnie. Podbili pół świata i teraz mają gdzie na wakacje jeździć. Co więcej, gdziekolwiek wyjadą to mogą się bez problemu dogadać. To innych problem, żeby się nauczyć anglosaskiego. Tak samo było li z Cyprem. Objęty „kontrolą” gdzieś w XIX wieku, do 1960 pozostawał kolonią Korony Brytyjskiej. Żeby tego było mało, biedny narodek suflakożerców, musiał z nimi stoczyć wojnę o niepodległość. Anglicy mieli wówczas niezłą passę wyzbywania się swych zamorskich terytoriów, także więc i tu dali… się. Pozostawili sobie tylko kilka „Suwerennych” baz wojskowych, których zadaniem jest sprawowanie pieczy nad regionem bliskowschodnim. W związku z tym, po wyspie pałęta się pełno Wyspiarzy. Pomimo bardzo długiej ich tu bytności, zauważyłem jedynie kilka przykładów, mieszania się przedstawicieli Brytów z Grekami. Głównie działalnością tą parają się przedstawiciele już trochę starszego pokolenia.
Kolejne przykłady nie są już tak różowe. Są żółte, z domieszką brązowego. Mianowicie chodzi o przykład…
Numer 4. Azjaci, ogólnie rzecz biorąc. Wydzielić z nich można nacje: Indonezyjczyków,  Wietnamczyków, Bangladczyków (jezu, jak to się odmienia??) Srilańczyków (a to???), Kambodżańczyków (poddaję się…), generalnie wszystkich nacji na południowy-zachód od Japonii. Jak powiedziałby Klapek vel Szczeciu - po prostu Azjaci i już. Ich rolą w społeczeństwie Cypryjskim jest opieka nad seniorami, tudzież pomoc w sprzątaniu. Podobno ówcześnie panujący rząd kiedyś sobie tak wybrał i umożliwił przedstawicielom w/w narodów masowe sprowadzanie się na wyspę Cypr. Przepraszam, nie „przedstawicielom” a „przedstawicielkom”. Otóż, podczas mej dziewięciojużmiesięcznej Iliady, napotkałem na swej drodze Azjatów płci męskiej w liczbie dającej się zmieścić na palcu jednej ręki. Gdyż panie Azjatki przyjechały tu same. Mieszkają przy (a czasem nawet w) domach, którymi mają za zadanie się opiekować. Jeśli nie mają swojego domu, to muszą dojeżdżać na różne fuchy, korzystając z komunikacji miejskiej, która z kolei wydaje się być stworzona tylko na ich użytek, bo nikt inny z niej nie korzysta. Spotykają się panie Azjatki z innymi Azjatkami na pogaduchy z i w drodze do supermarketu, objuczone wszelkimi dobrami dla swoich pań i panów. Co niedzielę zaś organizują masowe pikniki połączone z grami i zabawami team buildingowymi. Tylko kobiety. Ich mężowie zapewne zostali w domu albo budują właśnie kolejny Burj Dubai.  Wiem, że za swą pracę dostają one jakieś pieniądze. Mają dach nad głową i co jeść. Ale nigdy nie widziałem ich z ich dziećmi, czy z jakimiś azjatyckimi mężczyznami. Trochę to straszne i tak naprawdę trąca mi niewolnictwem. Za obopólną zgodą. Kapitalistyczną zgodą wolnego rynku świadczenia usług.

Coniedzielne spotkania Azjatyckie w mieście Limassol
Drużyny skupiają się wokół swych liderów, wyczekując na werdykt jury. 
Rzadko, ale jednak, jedna z Azjatek łapie pana boga za nogi i wskakuje do cypryjskiego łoża. Pary takie są przekomiczne, gdyż świeżo mianowana Azjatycka pani domu, na ogół „lekko” przesadza z podkreśleniem swojego statusu. Kicz a la Wczesna Doda zmiksowana z specialite de la Stadion XXX-lecia… Pan młody na ogół jest już stary i ma bokobrody.
Ostatnią grupą, którą chciałbym w tej krótkiej monografii wyszczególnić, są panowie (dla odmiany) z…
Numer 5. Modrzew. Panowie z Rumunii i Bułgarii, którzy stanowią tutaj na ogół tanią siłę roboczą. Przez ostatnie kilka miesięcy, miałem z nimi dość częstą styczność, jako iż praca ma w dużej swej części polega na siedzeniu na placu budowy. Większość z naszych braci w Unii (proszę o tym nie zapominać!), to szemrane typki, ale ja akurat trafiałem na tych sympatyczniejszych. Tu przytoczę postać niejakiego Giorgija z Bułgarii. Pracował w firmie Themeliotechniki, specjalizującej się w tzw. „palowaniu”, czyli zbrojeniu terenu. Wykonywał swą pracę sumiennie, przez co na ogół cały czas był ubłocony jak kuracjuszka w Spa. W przerwach podchodził do mnie i zagadywał po półrusku-ćwierćangielsku z petem skręta wystającym z ust. Z tego co udało mu się mi przekazać, to pochodził z jakiegoś magicznego miejsca w Bułgarii, w którym kwitną najpiękniejsze róże na świecie. Dodatkowo wspomniał, że zanim przyjechał na Cypr, pracował w fabryce broni. Opowiadał mi o swoich dzieciach. O tym, że na Cyprze nie pije. Opowiadał, że ma dziewczynę, ale raczej nic z tego nie wyjdzie. W końcu powiedział mi, że wraz z końcem roku wraca do Bułgarii, bo tu na Cyprze to „nie nada”. I tak pożegnałem kolegę Bułgara z ogorzałą twarzą.
Są jeszcze grupki Afrykańczyków, których widzę tylko chodzących po ulicach w stroju gangsta gigolo. Dodatkowo nie możemy zapomnieć o wciąż obecnych acz praktycznie niewidocznych Cypryjczyko-Turkach, których na Południu jest jednak jak na lekarstwo. I pewnie znajdzie się jeszcze kilka innych mniejszych pomniejszych nacji, ale są tak pomniejsze, że nawet nie przychodzą mi do głowy.
I w tym wszystkim ja.

Żegnam też Was drogie dzieci, bom się rozpisał nie lada.